NOWE OPOWIADANIE



JEŚLI JESTEŚCIE ZAINTERESOWANIE, TO POWIEM WAM, ŻE WRÓCIŁAM Z NOWYM OPOWIADANIEM WSZYSTKO MOŻECIE ZNALEŹĆ
TUTAJ.

28 października 2013

07. Podróż życia

Przygotowania do ślubu szły pełną parą, a ona jakby zawieszona w jakieś nierealistycznej rzeczywistości, kompletnie na to zlewała. Opiekowała się końmi, czyściła bydło, naprawiała ciężarówki i w ogóle nie przeszkadzało jej to, że wokół biegali ludzie z kwiatami, potencjalnymi daniami weselnymi i innymi tego typu rzeczami. W swojej głowie układała już plan ucieczki, tylko nie wiedziała jeszcze czy się na niego odważy. To ranczo było dla niej wszystkim, całym życiem. Matka ma rację mówiąc, że to najlepszy sposób, aby to miejsce się rozwinęło. W przeciwnym razie mogło być różnie… Jednak nie rozumiała, dlaczego to ona ma wychodzić za tego gbura, a nie Teresa, która ewidentnie ma na niego chrapkę.
I  dodatku Fernando, który był gotowy już do drogi. Od dwóch dni jego walizki stały zapakowane, a on czekał jak na szpilkach na przyjazd swoich zagranicznych przyjaciół, którzy mieli go zabrać z Tamesis. Nando ćwierkał jak skowronek, chyba już wszystkim powiedział, że wraca do domu. Cieszyła się jego szczęściem, ale z drugiej strony było jej bardzo smutno. Bardzo go polubiła, a może nawet coś więcej… Od początku wiedziała, że jego pobyt tutaj to przygoda, dla niego i dla niej, i tak też powinno pozostać do samego końca.
Pracowała na dziedzińcu, próbując uruchomić starego, czerwonego dżipa, kiedy to przez bramę wjazdową wjechały trzy samochody, w tym jeden radiowóz. Wytarła ubrudzone dłonie w starą szmatkę i podeszła bliżej, aby zapytać, o co chodzi. Z oddali rozpoznała, że przyjechał funkcjonariusz Gomez, policjant z wioski, który dbał o porządek w tej okolicy.
- Witam – powiedziała i skinęła głową. Wszyscy tutejsi mężczyźni, zgodnie z obowiązującą kulturą, zdjęli swoje kapelusze i przywitali się. – O co chodzi? – zapytała, dostrzegając nieznanych jej mężczyzn. Wyglądali co najmniej dziwnie.
- Oddawajcie go!
- Proszę?
- Oddajcie Fernando! To porwanie! Wszystko zostało zgłoszone na policję – wykrzyczał niski mężczyzna, wymachując rękoma. – Oddawaj mi chłopaka, bo jak nie to…
- Dobrze, dobrze! – Do akcji wkroczył policjant. – Spokojnie, panowie. Cassando, dostaliśmy informację, że jest u was pan Fernando Torres.
- Wiesz kim on jest?! – Dalej awanturował się Europejczyk.
- Tak – odparła, bardziej do pana Gomeza niż tego nieprzyjemnego mężczyzny. – Jest tutaj. Rozumiem, że ten niezwykle uprzejmy pan to jego agent, Hugo.
- Dokładnie. Cassandro, możesz poprosić do nas pana Torresa?
- Naturalnie. Teodorze! – Ze stajni wyszedł jej podwładny. – Czy możesz zawołać Fernando? Powinien być na hali. Pomagał znakować owce.
- Tak jest – odarł i zniknął równie szybko, jak się pojawił.
- Że co?! Nando oznakowuje jakieś owce?! To niedorzeczne! Czy ty w ogóle wiesz kim on jest?
- Grzeczniej proszę. To może trochę potrwać. Może zechcą panowie wejść do domu i napić się herbaty?
- Nie. Czekamy tutaj.
- Dobrze. – Wzruszyła ramionami i powróciła do wcześniejszej czynności.
Nachylając się nad maską samochodu zrozumiała, że oto właśnie nadszedł ten czas. Fernando lada moment wyjedzie z Tamesis. Nie będzie go nawet na ślubie, a tak bardzo jej na tym zależało. Dodawałby jej odwagi.
Szybciutko otarła z policzka pojedynczą łzę, która niespodziewanie się tam pojawiła. Nie mogła okazać swojej słabości. Nando jeszcze nie wyjechał, a ona już za nim tęskniła. Bardzo. Nie potrafiła sobie wyobrazić teraz życia bez niego. Był tu zaledwie kilka dni, a zdążył przewrócić całe ranczo do góry nogami. Dzięki niemu zawsze się tu coś działo.
Powróciła pamięcią do chwili, kiedy pierwszy raz dosiadał konia. Trząsł się jak osika. Niby taki twardziel, a zwykłego konia się bał. Uśmiechnęła się do własnych myśli. Przypomniały jej się ich wszystkie rozmowy, nad rzeką, na hali, w stodole… Dodawał jej tyle siły, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
A teraz miło go nie być…
Nim się zorientowała, na dziedzińcu pojawił się Teodor z Fernandem. Przyjechali konno i ku uciesze Cassy, Nando już panikował na widok zwykłego wierzchowca.
- Nando! Nando! Ty żyjesz! – krzyknął Hugo, podbiegając do konia. Dzięki umiejętnościom Teodora udało się powstrzymać go przed wierzganiem. Fernando zgrabnie zeskoczył na ziemię i wpadł w ramiona swojego przyjaciela z dzikim śmiechem. – Boże, tak się o ciebie martwiłem. Myślałem, że umarłeś, że jakiś wilk cię rozszarpał. Co za okropne miejsce! Gorszego do zgubienia się nie mogłeś wybrać.
- Przypominam ci, że to ty mnie tak urządziłeś. Sportowa bryka na tutejsze drogi?
- A skąd mogłem wiedzieć?! Producenci tej reklamy powinni mieć więcej oleju w głowie. Najważniejsze, że jesteś cały i zdrowy. Dawaj, zbierajmy się stąd!
- Nie tak prędko. Daj mi się z nimi wszystkim pożegnać – powiedział, spoglądając na Cassy oraz całą jej rodzinę, która wyszła z domu po usłyszeniu dzikich wrzasków Hugo. Na razie możesz wziąć moje walizki.
- Ja pokażę – zaproponowała Cassy i wraz z kilkoma mężczyznami weszła do hacjendy.
Torres uściskał Teresę oraz panią Gabrielę. Choć momentami były złośliwe i wredne, to mimo wszystko ugościły go pod swoim dachem. Był im za to bardzo wdzięczny.
Łzy cisnęły mu się do oczu, bo spędził tam wspaniałe dni. Czasami było ciężko, ale dał radę. Dla niego – żyjącego w luksusach młodego mężczyzny – takie przeżycie na totalna odskoczna, coś jak obóz przetrwania, który chyba przeszedł wzorowo.
Nagle z domu wyszła Cassy. Była smutna, choć za wszelką cenę starała się to ukryć. Schowała dłonie w kieszeniach spodni i podeszła do niego.
- A więc to koniec – wyszeptała.
- Na to wygląda. Szkoda, że nie macie Internetu, bo moglibyśmy utrzymywać kontakt.
- To jest wystarczający powód, aby ten Internet tutaj założyć – odparła z nieśmiałym uśmiechem.
- Super, nie mogę się doczekać. Uściskasz mnie, czy będziesz tak stała?
Cassy wykonała polecenie. Wpadła mu w ramiona. Ostatni raz napawała się zapachem jego drogich perfum, które pomimo tego że Fer pracował w stajni, nadal się na nim utrzymywały. Musiały być naprawdę drogie – pomyślała z rozbawieniem.
- Z czego się śmiejesz?
- Z niczego. Przypomniałam sobie jak dosiadałeś konia.
- Śmiej się, śmiej. Nie prędko spotkasz taką pokrakę jak ja – zarechotał. – Pamiętaj, że w ciebie wierzę, wiesz co mam na myśli… Nie daj, Cassy. Jesteś silna i odważna, na pewno sobie tutaj poradzisz.
- Bez ciebie już nie będzie tak dobrze.
- Będę o tobie myślał. Ciągle. A jakby ten palant coś ci zrobił… Trzymaj – powiedział, wyciągając z kieszeni komórkę. – Wiem, że tu ciężko o zasięg, ale jakbyś przypadkiem była w Bogocie, załatwiała interesy… Dzwoń. Jedno słowo na temat tego palanta, a przyjeżdżam i robię z nim porządek.
- Na pewno – zaśmiała się. – Będzie dobrze – rzekła, oszukując samą siebie. – A ty uważaj na siebie. I wygrywaj wszystko, co tam masz do wygrania w tym swoim sporcie.
- Będę się starać. Pierwszy wygrany puchar zadedykuję tobie.
- Będzie mi miło.
Jeszcze raz go uściskała i wypuściła z ramion. Fernando wolnym krokiem zmierzał w stronę samochodu agenta. Szedł tak wolno, jakby wcale nie chciał stąd wyjeżdżać…
- Wreszcie wszystko wróci do normy – powiedziała Gabriela, kiedy Nando był już daleko. Wciąż stała i machała do niego z przyklejonym uśmiechem. Była parszywa i dwulicowa. Cassy nie mogła uwierzyć, że to jej własna matka.
Stała z boku i przyglądała się rodzicielce oraz siostrze. Nie mogła słuchać jak te dwie obgadują Torresa, a jednocześnie się do niego śmieją. Nagle poczuła do nich obrzydzenie. Zaczęło do niej docierać, że ona nigdy nie będzie częścią tej rodziny. Wypisywała się z tego kółka wzajemnej adoracji. Była zła, wściekła. Chciało jej się płakać i krzyczeć. Chciała wykrzyczeć światu wszystkie swoje żale i pretensje, pragnęła ujawnić wszystkim to co myśli o własnej matce, siostrze i Juanie. Nienawidziła ich wszystkich. Nie chciała z nimi być.
- Mamo…
- Tak, Cassy?
- Tylko przez wzgląd na szacunek, którego uczył mnie ojciec, nie powiem ci co tak naprawdę myślę o tobie i tym miejscu – rzekła, i po raz pierwszy w swoim życiu spojrzała na ranczo z obrzydzeniem. – Wybacz mi, ale ja tak nie mogę… Nie mogę.
- A czym ty mówisz, dziecko?
Nie chciała rozmawiać z matką. Ze łzami w oczach obróciła się na pięcie i pobiegła za Torresem, który właśnie wsiadał do samochodu.
- Fernando! Fernando!
- Cassy!
- Fernando – wyszeptała, opierając się o jego ramię. – Mogę z tobą jechać?
- Co?
- Chcę z tobą jechać. Do Europy. Zbierz mnie stąd, błagam. Chcę być… z tobą.
- Cassy! – Nando mocno ją objął i wyszeptał do jej karku. – Bardzo się cieszę.
Wsiedli do samochodu, a kiedy pojazd ruszył dziewczyna nawet nie obejrzała się za tym, co zostawia za sobą.
- Nando…
- Hm?
- Kupisz mi na lotniku jakąś koszulę? Nie przygotowałam się do podróży – powiedziała żartobliwie.
Torres ujął jej dłoń, poczym rzekł:
- Kupię. Wszystko ci kupię, Cassy. Co tylko będziesz chciała.
- A konia?
- Konia też ci kupię. I będzie stał w moim ogrodzie. Między różanymi grządkami a basenem.

- Okay – odparła, i obydwoje wybuchli radosnym śmiechem. 

KONIEC 
__________
No i tak... Ciężko było z tym opowiadaniem, ale się udało :) I cieszę się z tego. 
Mam nadzieję, że będzie zadowolone z zakończenia, bo ja jestem :) 
Dziękuję Wam, że tu byłyście i mnie wspierałyście. 
Od teraz jestem tylko i wyłącznie tutaj: 
Tam znajdziecie moje nowe opowiadanie ;) 
Buziaczki!